Górując, słońce wśród miliona innych ludzi przypiekało także
moją twarz. Mimo, iż współcześni
naukowcy bardzo się postarali, aby na tym obszarze było dość „ciepło” byśmy
mogli w nocy, a czasami i za dnia trząść się niczym podczas napadu padaczki, to
i tak szkodliwe ultrafioletowe promienie drażniły teraz moją skórę.
Nagle wśród promieni
słonecznych ujrzałam małego chłopca, jego wiek nie mógł przekraczać dziesięciu
lat. Dziecko trzymało, a w zasadzie ściskało w rękach jakiś przedmiot. Nie
mogłam dopatrzeć się, co to było gdyż te cholerne promienie odbijały się od ów
rzeczy, jak od lustra. Przez chwile myślałam, że to faktycznie lustro, ale
gdyby nim było chłopiec nie trzymałby go tak mocno w objęciach , bo pewnie po
dłuższym napastowaniu z lustra powstałby bezbarwny, chaotyczny witraż. Po
chwili, gdy wzrok dziecka podniósł się nieco wyżej – napotkał mój. Wtedy
ujrzałam w jego oczach strach. Mimo iż się bał, chyba nie miał zamiaru uciekać,
jak inni z tego obszaru. Przyjrzałam mu się uważniej, na pewno nie był jednym z
tych, którzy mnie nienawidzili i gardzili mną, a zdarzało się i tak, że dzieci
w jego wieku lub młodsze zarażone paplaniną swoich rodziców bądź opiekunów miały
takie same niezbyt pozytywne zdanie o mnie. Dostrzegłam coś czego nie
zauważyłam wcześniej skupiając uwagę na przedmiocie. Chłopiec wyglądał za
dobrze. Jego włosy były ułożone bardzo starannie, jakby pięć minut temu zostały
dokładnie umyte i poczesane, a ubrania były zbyt czyste, sprawiały wrażenie
nowych. Od roku nie widziałam bardziej schludnego człowieka, a jest ich na
świcie niewielu. Moje rozmyślenia przerwał nagły ruch chłopca, który podniósł
trzymaną przez siebie rzecz przykładając ją sobie blisko twarzy. Widziałam coś
podobnego kształtem!
Co roku moja siostra przynosiła w ów piekielny dzień, który
niedawno związał ją z łóżkiem już po wieki jakąś gazetkę. Nie była gruba, ale
jej zawartość budziła zachwyt. W środku znajdowały się dziesiątki nowoczesnych
produktów aktualnie łatwo sprzedających się na rynku. Większość z nich była mi
nie znana, ale szczególną uwagę zwróciłam na jeden z nich, tak zwany obrazotwór.
Było to niewielkie urządzenia mające zastąpić kamerę, jednak jego funkcję były
bardziej rozwinięte i zdecydowanie lepsze. Można było nim „wydrukować” nagrany
wcześniej film. Jednak jedynym na, co
mogłyśmy sobie pozwolić było zapoznanie się z reklamą sprzętu. – Tak mówiła.
W napadzie gniewu ruszyłam w jego kierunku, ignorując fakt
iż powinnam być w drodze do stacji nadawczej. Biegłam ile sił w nogach, aby nie
zauważył mnie zbyt szybko. Choć nie zanosiło się na to, bowiem chłopiec zbyt
zajęty był swoją „zabawką”. Co w ogóle tutaj – kawałek przy granicy robiło
takie dziecko? Nie pasowało tu, nawet jego cień był zbyt jasny, zbyt niewinny. To
było bez sensu…
Nagle chłopczyk
spojrzał w moją stronę dziwnie marszcząc brwi, nie zaszczycił mnie tym jednak
zbyt długo, bo powrócił do poprzedniej czynności. Już znajdowałam się koło niego, gdy nagle
zapomniałam, po co tu jestem. Nie czułam nic, aż do pewnego momentu. Gdy tylko
spojrzałam na chłopca oraz jego ”obrazotwór” zalała mnie fala wspomnień i
ogromnej nienawiści do wszystkich ludzi, którzy mieli łatwiej ode mnie, do tego
chłopca, który zapewne nic nie zrobi, a wszystko będzie miał w zasięgu ręki. Może
i nie miałam najgorzej. Mogłam dzielić wraz z siostrą chatkę w której jedzenia
nam nie brakowało, a dach nigdy nie przeciekał. Choć być może wynikało to, z
tego, że opady raczej były rzadko spotykane. Jednak miałam wszystko, co do
życia jest potrzebne. Całe dzieciństwo dręczyło mnie jedno pytanie : Jaki jest
sens narażania życia, aby móc z niego w jakimś stopniu korzystać? Brzmiało to
absurdalnie, a dopiero po wielu latach zrozumiałam sens tego wszystkiego. Każdy
kolejny rok mógł skończyć się na szubienicy lub poziom wyżej. Moja siostra
dobrze wiedziała, co robi i wszystko szło gładko, jak po maśle. Potem coś się
nie udało, ale jakoś przeżyła. Bałam się, ale kontynuowałam, to co zaczęła. I
było lepiej, nasza, a w szczególności moja pozycja stawała się coraz wyższa, a
przynajmniej wśród tych dobrze postawionych. „Może być tylko lepiej.” –
Powtarzałam i powtarzam po dziś dzień.
Splunęłam na
kosztowne buty chłopca. Wtedy coś mnie odepchnęło od niego. Ale to nie było
coś…. Ale ktoś. Leżałam jakieś pięć metrów dalej. Mój idealnie związany koński
ogon, nad którym starałam się jakieś piętnaście minut nie przypominał go ani
trochę. Teraz włosy będące w kompletnym bezładzie zasłaniały mi cały obraz,
gwałtownym ruchem odepchnęłam je w tył.
- Odwal się od niego! – Usłyszałam gruby, męski głos zza
pleców. Automatycznie podniosłam się z ziemi, lecz odwrócić się już nie
zdążyłam, ponownie ktoś zepchnął mnie na ziemie. Jednak tym razem wylądowałam o
wiele twardziej, z trudem powstrzymałam jęk. Gdy już ogarnęłam się i byłam w
stanie się podnieść, postanowiłam nie robić tego samego błędu… Obróciłam się.
Ujrzałam chłopaka. Był dobrze zbudowany, ale przypuszczałam, ze tylko trochę
wyższy ode mnie. Na twarzy miał zawiązaną czarną chustę, ogólnie cały jego
ubiór był w tym kolorze. Widziałam tylko jego ciemne oczy, które patrzyły na
mnie uważnie, jakby analizując moją osobę, wyrażały zaskoczenie. Następnie
ujrzałam nóż w jego ręku, nie wyglądał jakoś specjalnie ładnie, nie posiadał
żadnych zdobień. Przypominał trochę nóż kuchenny, tyle, że w trzykrotnym powiększeniu. Przestraszona
spojrzałam na swoje ciało – nie zranił mnie jeszcze. Ale już sam jego widok mną
wstrząsnął, wyglądałam fatalnie, a przynajmniej, jak na ten dzień… Cholera! W
co ja się wpakowałam? I to przez tych głupich strażników… Jak zwykle nie mają
co robić. Wstałam po raz kolejny i rzuciłam się na chłopaka niczym wściekły
tygrys, . Tak, to dobre określenie, chociaż wątpiłam, że jakkolwiek pomoże.
Byłam słaba w walce, ale czułam w środku, że dam radę. Zauważyłam, że przez
ułamek sekundy jego źrenice się rozszerzyły. Był zaskoczony, wykorzystałam ten
czas, aby odebrać mu nóż. Powaliłam chłopaka na plecy, a on jakby przewidując,
co chcę zrobić wyrzucił broń za siebie, po raz kolejny odpychając mój atak. Zanim
się wycofałam zdążył chwycić mnie w locie za nogę, a potem za rękę, następnie
przerzucił mnie przez ramię, po czym wyrzucił na pień drzewa. W czasie lotu
zdążyłam tylko trochę złagodzić zderzenie z drzewem, próbując odepchnąć się od
rośliny rękami. Efekt nie był taki, jaki miał być. Zaraz po zderzeniu upadłam
na twardy grunt. Obraz stał się rozmazany, a ostatnią rzeczą, jaką pamiętam był
donośny głos, który od razu poznałam, mimo, że słyszałam go tylko raz w życiu :
- Nie miałaś prawa zawiesić wzroku na nim choć na sekundę. –
Przeszedł mnie lodowaty dreszcz, a po nim całkowicie straciłam świadomość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz