Szukaj w tym blogu i nie tylko

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Rozdział II

Powoli obraz zaczął się pojawiać i w miarę upływu czasu wyostrzać. Nagle znów się rozmazał, jednak, mimo iż widoczność była bardzo słaba to i tak byłam zadowolona z jej istnienia.
Ze wszystkich stron otaczała mnie biel, która nie miała widocznego źródła ani granicy.
Nie było to z pewnością to same miejsce, w którym jeszcze niedawno (chyba) się znajdowałam. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, a zasadzie mieszanka wszystkich, nie mogłam określić swojego nastroju. Czułam lawinę myśli docierających do mnie, jednak nie pozostawiających trwale nic, poza uczuciem dezorientacji.  
Nagle usłyszałam głos siostry, był cichy, wpadał do mojej głowy, po czym zupełnie nie pozostawiał po sobie śladu wylatując. Natychmiast podniosłam się z ziemi, nie przejmując bólem, który rozrywał moje ciało. Rozglądałam się wszędzie, z nadzieją na zobaczenie siostry.
Nic.
 Nagle dotarła do mnie bezsensowość mojego zachowania. Jakim cudem ona mogłaby stanąć na nogi  i jakim cudem ja mogłabym zapomnieć o jej chorobie?
- Uspokój się! – Tym razem głos był zdecydowanie głośniejszy. Intonacją wskazywał na powagę sytuacji, z jaką siostra zwracała się do mnie tylko wtedy, gdy wychodziła „pracować”. Bez najmniejszego zawahania posłuchałam siostry siadając z powrotem na miejscu, skupiając się tylko na jej głosie.
- Sprawa jest poważna. Mów, że nie za bardzo pamiętasz, co się stało, gdyż głowa bardzo cię boli. Udawaj, że cos sobie przypominasz, wtedy powiedz, że ktoś cię napadł, bo potknęłaś się o jakiegoś przechodnia. Zaprzeczaj temu, co mogłoby ci zaszkodzić, jednak pamiętaj, że nie wszystkiemu. Wykorzystaj nabytą przez lata wiedzę. Po stronie przeciwnej znajdzie się jedynie jeden świadek, nikt nie odważy się zeznawać. Najbardziej uczciwy człowiek zna zasady.
„Jeśli jedna strona przegra, świadkowie, którzy stanęli w jej obronie również zostaną ukarani” Przypomniałam sobie zdanie, które kiedyś usłyszałam na ulicy, jednak nie pamiętałam już, ani kto, ani kiedy je wypowiedział.
- Skąd o tym wiesz? – Zapytałam. Tylko to mnie interesowało, reszta była bez znaczenia.
Na kłamstwo nie wzdrygałam się, było prawie tak potrzebne, jak powietrze. Bez obu rzeczy nie przetrwałabym. Szczególnie, gdy siedzę w takim bagnie, jak teraz, choć szczegóły aktualnego nie są mi zbyt dobrze znane.
Odpowiedzi na moje pytanie nie usłyszałam, ale moje oczy ponownie ujrzały pełen wymiar tego kawałka świata. A wraz z nim otwierały się drzwi do wielu pytań, tych ważnych i tych mniej istotnych. Chciałam zobaczyć swoją siostrę nie ważne, jak miałoby to absurdalnie zabrzmieć oraz w jakiej skali byłoby to niemożliwe.
Jednak nigdzie jej nie było. Zamiast jej osoby ujrzałam tylko szereg pochylających się nade mną ludzi ubranych w białe fartuchy. Nie rozumiałam, czemu mają je na sobie. Przecież nie noszę żadnego wirusa, nie pochodzę też z innej planety, a siniakami nie da się zarazić. Przewróciłam oczami, a oni ten ruch analizowali, gapili się na mnie, jak… Na mnie. Po prostu nie podobało mi się to, jednak jakakolwiek negatywna reakcja z mojej strony mogłaby bardziej zaszkodzić niż pomóc.
- Chyba już odzyskała przytomność! – Poinformował jeden z nich tak głośno i wyraźnie, aby wszyscy mogli zobaczyć, że to właśnie ON jest autorem tego zdania.
- Raczej świadomość.- Poprawił go drugi. - To, że dopiero teraz otworzyła oczy, nie znaczy, że wcześniej nie mogła.
- Zamknąć mi się zaraz! – Z tłumu wyłonił się jakiś mężczyzna. Był bardzo wysoki, albo po prostu inni byli bardzo niscy, jednak najbardziej różnił się od reszty ubiorem. Miał na sobie czarny garnitur, na który nie sposób było nie zwrócić uwagi. Na jego głowie natomiast można było zobaczyć wysoki czarny cylinder, gdzie były przyczepione różne odznaki. Bez wątpienia był to ktoś najważniejszy z nich wszystkich.
- Ał! Moja głowa! – Jęknęłam, po czym zgięłam się wpół utrzymując tylko na jednej nodze. Przypuszczając, że chyba trochę przegięłam, podniosłam się z ziemi i ośmieliłam spojrzeć na zgromadzenie. Po raz kolejny wypatrywałam w tłumie siostry. O mały włos nie uderzyłam się otwartą ręką w czoło, na znak swojej głupoty. W ostatniej chwili powstrzymałam się. Przecież wiedziałam, że to niemożliwe, ona nie ruszy się z miejsca. Jednak nie miałam czasu na dalszą dezaprobatę swojej osoby.
- Kim jesteś?- Napotkałam na surowy wzrok wysokiego mężczyzny.
- Emilia. –Odpowiedziałam, a wszyscy prócz pytającego spojrzeli na mnie z pogardą. Taką postawą traktowali każdego mieszkańca naszego obszaru, ale nigdy jeszcze nikt z nich nie ośmielił się potraktować w ten sposób mnie. Odnosili się do nas z wyższością, a sami byli nie wiele lepsi od nas – milionów przeciętnych ludzi.
- Nazwisko? – Spojrzałam na wysokiego mężczyznę. To nie z jego ust wydobyły się te słowa. Kątem oka dostrzegłam jakąś postać zbliżającą się w moim kierunku. To był ten chłopak, który mnie napadł, wyglądał podobnie, jak wcześniej, ale nie był tak bardzo poobijany, jak ja. Jego ubiór się nie zmienił poza jednym istotnym szczegółem – jego twarzy nie zakrywała czarna kominiarka. Ujrzałam w całości głowę podchodzącego. Nie chciałam zwracać na nią uwagi, nie miałam ochoty jej nawet komentować. Cokolwiek pomyślałabym o jego wyglądzie zewnętrznym, nie zmieniłoby mojego stosunku do niego.
Dobiło mnie to, że tak szybko zaczął działać, zgłosił coś, ale słono go to będzie kosztować. Zadbam o to. Normalnie skazaliby osobę na moim miejscu bez wysłuchania jej zeznań,  jednak w moim przypadku będzie to wyglądało inaczej. Jestem zbyt znana, zbyt wysoko postawiona. No, może nie nazwałabym tego, aż tak wyniośle, ale w porównaniu do reszty mieszkańców obszaru, na którym się osiedliłam moja ranga jest naprawdę dobrze osadzona. A teraz wszystko mogło ledz  w gruzach.
„Uspokój się!”- Po raz kolejny usłyszałam. Zdrętwiałam, moje uszy na pewno dobrze przyjęły wiadomość. Rozejrzałam się po raz kolejny, jednak napotkałam tylko surowy wzrok mężczyzny w Cylindrze. Przywróciło mnie to z powrotem na ziemię.
- Po prostu. – Odpowiedziałam z pewną obojętnością w głosie. Niech wiedzą, kim jestem, ale niech nie myślą, że dominuję. Jeszcze nie teraz. Chłopak w odpowiedzi natomiast tylko uniósł brwi, nadal miał uzmysłowione w swojej naiwnej głowie, że da radę.  Chyba, że mnie poznał… Chyba, że słyszał opowieści, które snuje się na naszym obszarze. Tylko, że większość z nich nie wychodzi poza ten teren. Na razie nie miałam zamiaru tego analizować, na to kiedyś przyjdzie czas.
- Nie posiadam nazwiska. – Dodałam, aby nikt nie miał wątpliwości, co do mojej osoby. Wiele osób o mnie słyszało, niewiele z nich widziało, teraz grono znających moją twarz znacznie się poszerzyło.
- Dobrze, a więc dzisiaj, a dokładnie za trzy godziny odbędzie się na Sali głównej rozprawa kategorii A, tematu nie muszę podawać. – Poinformował wszystkich mężczyzna w cylindrze po czym skierował się w miejsce, skąd przybył. Dziesiątki ludzi zaczęło przygotowywać mu drogę, w zupełnej ciszy. Nie musiał nic mówić, nic pokazywać, wystarczy, że skierował swoje spojrzenie na jednego z ludzi, a z kolei ten przekazywał je następnym, jak iskierkę. Wszystko było perfekcyjne, ani jeden człowiek nie zagapił się, jakby ćwiczono to przez wiele, wiele godzin. Nie zdziwiłabym się, gdyby rzeczywiście tak było.  Chłopak, z którym dzisiaj miałam się zmierzyć w sądzie spojrzał na mnie zupełnie beznamiętnie, po czym ruszył za mężczyzną.  Postanowiłam pójść w jego ślady.
„Może być tylko lepiej” – Powtarzałam w myślach nie zwracając szczególnej uwagi na trasę, którą raczej powinnam zapamiętać.
Nagłe podmuchy wiatru rozwiewały moje włosy, a ja co chwilę musiałam je poprawiać, tak by znajdowały oparcie za uchem. I tak w kółko. W końcu zirytowana oplotłam je wokół dłoni i trzymałam za głową.  Gdy zorientowałam się, że, ci za którymi powinnam iść są kawał przede mną zaczęłam biec w ich kierunku, niestety napór powietrza zwiększył się, a ręka zdrętwiała mi od trzymania jej ciągle w górze, moje włosy ponownie rozwiewał wiatr. Nie przejmowałam się już tym, gdy tylko zobaczyłam, gdzie się znajduję. Dotąd mój wzrok kierował się tylko w stronę ziemi, jednak ośmieliłam się spojrzeć wokoło. Byłam przygotowana na to, co zobaczę, jednak widok zdecydowanie przerósł moje oczekiwania. Szliśmy otoczeni jakąś dziwną barierą, przybierającą kształt tunelu. Na szczęście lub nieszczęście była ona przeźroczysta, jej ślad można było poznać po umocowaniach znajdujących się przy ziemi.  Jednak tym, co najbardziej mną wstrząsnęło był widok zza bariery. Przypuszczałam, że ujrzę tam skromne drewniane chatki oraz paru ludzi przyodzianych w równie marne ubrania, jak na naszym obszarze. Zamiast tego ujrzałam setki budynków wykonanych wyłącznie ze szkła, choć równie dobrze mógłby to być materiał zupełnie inny…  
„Zawartość” budynków była bardzo dobrze widoczna, wewnątrz znajdowali się ludzie i jakieś urządzenia. „Jakieś” to było jedyne słowo, które zdołałam użyć. Wiele wyrazów były mi obcych, teraz te braki stały się jeszcze większe.
Ze zdumienia zatrzymałam się w miejscu. Czy aby na pewno stoję, tam, gdzie myślę?
Podczas jednego z kolejno następujących po sobie podmuchów wiatru dostrzegłam kątem oka spojrzenie przenikające w głąb mnie. To ten chłopak znów wgapiał we mnie swoje ślepia… Obróciłam się w jego stronę i spróbowałam dać jego ciekawskiemu spojrzeniu do zrozumienia, że nie powinno posuwać się za daleko. On nie odwrócił się, nie zatrzymał, nie poddał, podołał, dał się znienawidzić, przyjął wyzwanie.
Tylko się uśmiechnął, tak pogardliwie, że aż przebił mnie na wskroś. Drgnęłam i przez chwilę trwałam w bezruchu. Jego twarz bez skrupułów wyrażająca triumf skierowała się ponownie w inną stronę, ja natomiast mogłam się ocknąć i ponownie ruszyć z miejsca.
Nie przyspieszyłam tępa, nie miałam zamiaru doganiać ludzi idących wiele metrów przede mną. Interesowali mnie bardziej ci umiejscowieni w szklanych budowlach. Każdy z nich miał napięte mięśnie, twarzy, ciała, a może nawet i umysłu. Stali, siedzieli lub leżeli gapiąc się w powietrze, co jakiś czas podnosili głowy albo potrząsali nimi. Widziałam kilku, którzy podskakiwali, wykonywali salta w powietrzu, jak i zarówno na ziemi, turlali się czy wykonywali inne triki. Niektórzy nawet udawali, że trzymają w objęciach (podejrzewam) miecz i wymachiwali nim na prawo i lewo, co jakiś czas wykonując wykop, bądź (podejrzewam) unik. Tysiące, jeśli nie miliony budynków, a na każdym piętrze jeden człowiek, większość z tych ludzi to były dzieci.
Mimo, że wydało mi się to bardzo dziwne z wielu To nie mogli być wariaci, coś musiało być na rzeczy. Miałam całą drogę na obserwację tych ludzi, tu coś śmierdziało… Ale podejrzewam, że to moja ograniczona do niczego wiedza o świecie. Pewnie wiele się zmieniło od tych kilku lub nawet kilkunastu lat.

Po paru godzinach marszu dostrzegłam pewien schemat. Gdy tak szłam i szłam, co jakiś czas widywałam ten sam budynek, tyle, że różny od pozostałych. W środku znajdowało się więcej niż trzech ludzi, zawsze. Zazwyczaj było ich czterech lub sześciu. Rozmawiali ze sobą lub stojąc na baczność obserwowali kątem oka swoich sąsiadów. Budowla miała tylko jedno piętro oszklone i tym właśnie się wyróżniała. Rozglądałam się żałośnie z zaciekawieniem. Co miałam robić? Gapić się na drogę czy może próbować zabić wzrokiem tego chłopaka, którego imienia nie znałam. Prychnęłam ze złością, chyba trochę za głośno, widziałam, jak idący przede mną obiekt mojej nienawiści drgnął, o nic więcej się nie pokusił. I dobrze. Mężczyzna w cylindrze jednak nie postąpił tak samo, błyskawicznie się odwrócił i spojrzał na mnie lekko unosząc jedną wargę, wyciągnął rękę przed siebie, i zachęcił mnie do dołączenia do nich. Zmarszczyłam tylko brwi, nie odczytując pozytywnie jego intencji, ale podbiegłam. I to był błąd. Gdy byłam już dosłownie milimetry od towarzyszy, o ile mogę ich tak nazwać – ujrzałam rękę, ściśniętą w pięść, wymierzona była właśnie na mnie. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, a już leżałam na ziemi. Taka naiwna właśnie byłam… I to kilkukrotnie… Nim zdążyła mnie zalać fala nienawiści… Byłam już na miejscu.
- Zabić, udusić…- Czułam w sobie niewyczerpywane zasoby gniewu, dosłownie warczałam.
- Spalić.- Dokończył męski głos, po czym wybuchł śmiechem.
- Utopić…- Nie przejęłam się, gniew, który w sobie miałam przelewałam w słowa poszerzając swoją listę bezokoliczników, kierowanych do… No wiadomo kogo.
Po chwili otworzyłam oczy, które dotychczas były zamknięte. Zorientowałam się, że właśnie siedziałam tuż koło celu moich pogróżek. Ocknęłam się i podniosłam głowę, która spoczywała na kolanach.  Pierwszym, co ujrzałam był budynek w którym najprawdopodobniej się znajdowaliśmy, wyświetlany w trój wymiarze. Jednym zdaniem: Jedno wielkie, bezsensowne gówno, które powstało od nadmiaru kasy.
- O cholera…- Wymsknęło mi się, zanim jeszcze przeleciało przez myśli. Czemu się nie powstrzymałam? Coś jest ze mną nie tak… Przełknęłam głośno ślinę, po czym zaczęłam się trząść. Czułam, że moje serce bije trzykrotnie szybciej, a krew w żyłach pulsuję w nienormalnym tempie. Zamknęłam oczy, próbując uspokoić swoje nerwy, jednak one co chwila się otwierały. W końcu poddałam się, zacisnęłam palce na kolanach i próbowałam choć na chwilę przestać drżeć. Gdy dreszcze powoli ustępowały ośmieliłam ponownie podnieść wzrok na pomieszczenie, choć tak naprawdę interesowali mnie ludzie, ich miny. Nikt nie zauważył albo nikt nie zwrócił na to, co działo się przed chwilą uwagi. Z jednej strony zdenerwowało mnie to, że nikt nie zareagował, gdy (przyznaję) potrzebowałam tego, ale z drugiej to chyba dobrze, że pozostałam „niewidzialna”. Podobno bycie niewidzialnym ma swoje plusy… Tak mówili w licznych filmach akcji. Czy odzwierciedlały one rzeczywistość? Jak na razie wydawało mi się, że tak. Z resztą czułam się, jakbym grała w jednym z nich główną rolę. Pomijając swoją „niewidzialność”.
   Ostatnim spojrzeniem obdarzyłam chłopaka siedzącego obok mnie, tego samego, który zawalił mi życie… On, tak jak inni wpatrywał się w budynek wyświetlany na jakimś panelu, jednak robił to inaczej, z typową dla niego pogardą. Jakby to coś było niczym… Pozwolił sobie na okazanie tej emocji, choć wiedział, że jestem tuż obok i to on właśnie jest obiektem moich myśli. A może zbyt wysoko go oceniam? Może właśnie teraz popełnia ogromny błąd, którego w dodatku nie jest świadom? Niewykluczone, choć mało prawdopodobne. Z resztą nigdy nic nie wiadomo… Niestety.
- Mimo, że pokaz dobiegł końca nakazuję o pozostanie…- I w tym właśnie momencie próbowałam się podnieść z miejsca, na którym siedziałam. Jednak coś skutecznie mnie powstrzymało, utrzymywało w bezruchu obie stopy, odruchowo na nie spojrzałam. Nie ujrzałam nic, co mogłoby być przeszkodą. Co było grane?- …na miejscach odpowiednie osoby.
Zmieszana ponownie spoczęłam na ławce wpatrując się otępiało w stopy.

Wyczekiwałam.


Wreszcie!Po tak wielu poprawkach został napisany ;) Dziękuję ci bardzo Aga za, to, że czytasz  :* Zapraszam i jestem gotowa na krytykę :3

1 komentarz:

  1. Fajny rozdział, ciekawie piszesz! Czekam na 3 rozdział!

    Nominowałam cię do LBA!
    http://inaa-blog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń